Авторские права

Artur Baniewicz - Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej

Здесь можно скачать бесплатно "Artur Baniewicz - Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej" в формате fb2, epub, txt, doc, pdf. Жанр: Прочая старинная литература. Так же Вы можете читать книгу онлайн без регистрации и SMS на сайте LibFox.Ru (ЛибФокс) или прочесть описание и ознакомиться с отзывами.
Artur Baniewicz - Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej
Рейтинг:
Название:
Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej
Автор:
Издательство:
неизвестно
Год:
неизвестен
ISBN:
нет данных
Скачать:

99Пожалуйста дождитесь своей очереди, идёт подготовка вашей ссылки для скачивания...

Скачивание начинается... Если скачивание не началось автоматически, пожалуйста нажмите на эту ссылку.

Вы автор?
Жалоба
Все книги на сайте размещаются его пользователями. Приносим свои глубочайшие извинения, если Ваша книга была опубликована без Вашего на то согласия.
Напишите нам, и мы в срочном порядке примем меры.

Как получить книгу?
Оплатили, но не знаете что делать дальше? Инструкция.

Описание книги "Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej"

Описание и краткое содержание "Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej" читать бесплатно онлайн.








Ładunki ukryte pod taśmą i tak by zresztą nie wybuchły. Od każdego biegły pod pośladki Wesołowskiego po cztery druciki w zielonej izolacji i po dwa grubsze przewody z czerwonym oplotem. Instalacji odpowiedzialnej za odpalenie ładunków na nadgarstkach nie dało się w ogóle obejrzeć – skrywały ją rękawy, też mocno owinięte taśmą.

– Jesteśmy z wojska – powiedział Kiernacki. Sam się dziwił, że stać go na tak beznamiętny ton. Z oczu mężczyzny wyzierała udręka. Nadziei w nich nie było.

– Chyba… Zadzwonię gdzieś – dobiegł z tyłu stłumiony głos Izy. Nie odwracając się, pokręcił głową. Na czworakach obszedł fotel, zajrzał w każdy zakamarek, obmacał przewody. Potem wrócił przed kolana Wesołowskiego.

– Co mówili o ładunku? – zapytał łagodnie.

Brązowe oczy, w których zabrakło już łez, patrzyły na niego, nie widząc. Potem, stopniowo, mężczyzna powrócił myślami do cuchnącego śmiercią pokoju.

– Zastrzel mnie – wychrypiał.

Iza wolno, zmagając się ze sobą, podeszła bliżej. Jej zaciśnięte na automacie palce zrobiły się ciemnoróżowe.

– Szukamy Drzymalskiego – powiedział Kiernacki.

– Zabili mi… wszystkich. Hania…

– To Drzymalski? – Głos Izy zaskakiwał normalnością. – Był tu? On ich przysłał?

– Nie chcę żyć. Zastrzelcie mnie. Proszę.

– Panie Wesołowski, jesteśmy tu, by panu pomóc. – Przełożyła automat do lewej ręki i wyjęła telefon.

– Co chcesz zrobić? – zapytał cicho Kiernacki.

– A jak ci się wydaje?! – Tama na chwilę puściła; chlusnęło zza niej bezsilnym gniewem, buntem przeciw koszmarowi wokół. – Dzwonię po saperów.

– To nic nie da – wyręczył Kiernackiego gospodarz. – Ja już… mnie nie ma. – Kiwnął głową ku jednej z przyłóżkowych szafek. – Jeszcze dwadzieścia pięć minut. Specjalnie tak ustawili zegar. Żebym widział.

Kiernacki zerknął przez ramię.

– Wybuchnie za pięć siódma? Tak powiedzieli? – Dziewczyna znieruchomiała z telefonem w dłoni. – Proszę się skupić. To ważne.

– Cztery godziny… – Wesołowski spojrzał w stronę okna. – Gnoje. Błagałem, żeby od razu…

Łzy popłynęły po tłustych policzkach leniwymi strugami. Iza schowała aparat i krokiem lunatyka podeszła do parapetu. Firanki były odsunięte na bok, a przez czyste szyby wlewało się światło chmurnego popołudnia. Kamery potrzebują dobrego oświetlenia. Zwłaszcza te nie najdroższe, a właśnie taka leżała między paprotkami.

– Nie dotykaj – rzucił ostrzegawczo Kiernacki.

– Tu jest jakiś kabel – powiedziała po chwili. – Idzie za okno.

– Dzwoń do Dopierały – zdecydował po paru sekundach. – Powiedz, że ciągle mogą tu być. Jasny szlag… – Wrócił spojrzeniem do twarzy Wesołowskiego. – Co tu się stało? Kto to panu zrobił?

– Zastrzel mnie… Na miłość boską, człowieku! Proszę!

– Kto ci to zrobił? – Nie potrząsał Wesołowskim jedynie dlatego, że potrząsanie człowiekiem siedzącym na bombie to marny sposób wydobywania informacji.

– Cała rodzina, wszystko, co miałem. Nie rozumiesz?! Nie mam już po co żyć!

– Kto to zrobił? Trzech goryli, alarmy… Jakim cudem tu weszli?

– A co to ma za znaczenie? Komuś życie zwróci?

Iza po cichu instruowała Dopierałę.

– Nie chcesz, żeby im ktoś odpłacił? – Dopiero teraz, wskazując łóżko, Kiernacki uświadomił sobie, że tamten ani razu nie spojrzał w stronę pomordowanych kobiet.

– Nic im nie zrobicie. Nikt im nic… Skarpeta jest nietykalny.

– On za tym stoi? Ten Skarpeta? To bandzior, tak? – Gospodarz milczał, patrząc na swoje szeroko rozstawione kolana. – Słuchaj: mogę to dla ciebie zrobić. – Głowa Wesołowskiego uniosła się powoli. – Wystarczy odpalenie ładunków?

Patrzyli sobie w oczy.

– Powiedzieli… – głos Wesołowskiego zadrżał – powiedzieli, że pourywa. Dlatego za pięć… Że po pięciu minutach pewnie się wykrwawię, ale pięć pożyję i… i chcą to mieć na taśmie.

Kiernacki milczał. Potem lekko kiwnął głową.

– O ile się na tym znam, dobrze powiedzieli. To – dotknął grubszego z przewodów – lont detonujący. Mogę przeciąć, ale pod taśmą też jest taki, a drutów nie przetnę. – Odczekał chwilę. – Saperzy nie zdążą.

– Nie chcę saperów. Pomóż mi umrzeć. Masz broń.

– Niech pan nie opowiada bzdur – mruknęła Iza.

– Zejdź na dół – powiedział Kiernacki. – W salonie jest barek. Przynieś coś mocnego. I najmocniejszą butelkę, jaką znajdziesz.

– Butelkę? – nie poruszyła się.

– Panie Wesołowski – dotknął dłoni mężczyzny – obaj wiemy, z czego pan żył, więc nie będę owijał w bawełnę. To koniec. Nikt nie będzie nadstawiał karku, żeby wyplątać gangstera z tych drutów. To nie film. Zresztą – uśmiechnął się mrocznie – tu wszystkie są zielone.

– O czym ty, kurwa, mówisz?! – dobiegł z tyłu gniewny, ale i pełen bezsilności głos. – Nie masz odrobiny…?

– Nic ci nie zrobili – ciągnął – bo wiedzą, że jak naprawdę boli, to krótko. I że ból fizyczny zawsze wygra z psychicznym.

– Kiernacki! – Iza warknęła od drzwi.

– Pomóż nam, a wszystko się skończy. Nie będzie bolało.

Wesołowski oblizał zaschnięte usta.

– Zastrzel mnie – jeszcze raz spróbował utargować maksymalną cenę.

Kiernacki pokręcił głową.

– Znasz prawo, żyłeś z jego obchodzenia. Nie pójdę siedzieć dla tej jednej chwili. Gdyby chodziło o twoją małą – skinął w stronę łóżka – to może. Ale tobie mogę pomóc najwyżej butelką. Bez urazy.

– Spieprzaj – syknęła Dembosz. – Ja to zrobię.

Zdążył wstać i złapać ją za ramiona. Przemówić do rozsądku już nie – uprzedził go pisk telefonu. O dziwo – zamiast się szarpać, sięgnęła do boku. Cofnął ręce. Nie było rozmowy. Posłuchała chwilę, obrzuciła go mrocznym spojrzeniem i tyłem, dla podkreślenia, że bynajmniej nie skończyli, podeszła do okna.

– Dopierała – domyślił się Kiernacki. – Coś zobaczył.

– Ktoś kręci się po lesie. I chyba stoi tam samochód.

– Nie wychylaj się – powiedział i znów kucnął przed związanym mężczyzną. – Zostało dwadzieścia jeden minut. Mam to skrócić? – Wesołowski bez namysłu kiwnął głową. – Pogadamy? – ponowne kiwnięcie. – Kelnerkę mamy marną, więc sam skoczę na dół. Nie pozwól, by majstrowała przy ładunkach. Krzycz. – Zerknął w stronę okna, dzięki czemu dane mu było obejrzeć jej nienawistne spojrzenie.

– Przestań gadać – warknęła. – Leć po tę flaszkę.

Szedł ostrożnie. Cisza i spokój niczego nie dowodziły. Bał się od początku, ale teraz, po tym co znalazł na górze, był to już inny rodzaj lęku.

Nic się nie stało. Wrócił na górę i dopiero teraz uderzyła go intensywność wypełniającego sypialnię smrodu.

– Osiemnaście minut – przywitała go Iza. Była blada i przygaszona.

Odkręcił korek i podsunął szyjkę Wesołowskiemu. Kilka razy unosił i opuszczał butelkę, pytając wzrokiem, czy wystarczy.

– Dzięki – wysapał w końcu gospodarz. – Co chcesz wiedzieć?

– Kto i dlaczego. – Kiernacki sam pociągnął z opróżnionego do połowy naczynia.

– Myślałem, że policja. Przyjechali dwoma radiowozami. Volkswageny. Wyglądały na prawdziwe. Trzech mundurowych, prokurator i sekretarka. Tomek dał się podejść, ale kto mógł pomyśleć…

– Pokazali jakieś papiery? Legitymacje?

– Nie. Ale to mogli naprawdę być gliniarze. Tego rudego chyba znam z widzenia. Wąs i włosy jak marchewka, z takim ząbkiem nad czołem. Brodę ma cofniętą.

– Prawdziwy policjant?

– Głowy nie dam. Tak szybko… to znaczy na początku. Tylko Tomek zdążył skoczyć po broń, ale chyba nikogo… A rudy nie przyszedł na górę. Wcześniej też jakby z tyłu… Jest z powiatowej w Lesku, może głupio mu było… Nie wiem, to tak szybko… Dopiero potem, jak Hanię…

Z oczu znów popłynęły łzy. Kiernacki, nie pytając, podsunął butelkę.

– Czego chcieli?

– Pytali o niego. O tego pojeba.

– Drzymalskiego? – upewnił się.

– Kazali powiedzieć, ile mu wygadałem. I czy się domyślam, gdzie jest. W ogóle wszystko na jego temat. Ale ja nic… Sam bym go za jaja powiesił. To wszystko przez niego. Wszystko. – Zerknął na rozprute kobiece ciało i szybko odwrócił wzrok.

– Szesnaście minut – powiedziała niezbyt głośno Iza.

– Co mu dałeś za Hankę? – zapytał łagodnie Kiernacki.

– Zabijecie go? – W oczach Wesołowskiego pojawiły się nikłe iskierki nadziei. – Słyszałem w telewizji, że to w Warszawie… To naprawdę on? Taki gnojek?

– Dlaczego gnojek? – Kiernacki nie polemizował. Pytał.

– Gołodupiec. Nic nie miał. Po parę flaszek na tydzień przynosił z Ukrainy, jakieś guziki, barachło… Takie zero. Nawet o okup nie potrafił się dobrze… Wziął stówę. Za moją córkę. Stówę, masz pojęcie?

– Sto tysięcy?

– Sto starych baniek. Milionów. Oni tu ciągle tak liczą, kmioty. W milionach. Dziesięć tysięcy złotych… Żebym wiedział, co mu po łbie chodzi… Ale człowiek nie myśli, jak mu dziecko porwą. Pytał o kontakty, gdzie broń kupić, forsę przeprać… Jakoś tak zrozumiałem, że robi dla kogoś z Ukrainy, że to duży interes. No i powiedziałem, kto jest kim w nowym Pruszkowie.

– W Pruszkowie?

– To ich strefa wpływów. Za mocno tu nie siedzą, ale jednak. Poznałem paru… z samej góry. – Milczał chwilę. – Wygadałem mu się o Skarpecie.

– Co to za jeden?

– Potem ci powiem – wtrąciła się dziewczyna. – Jedźcie dalej. Czas nam się kończy.

– To Skarpeta przysłał tych gliniarzy? – upewnił się Kiernacki. Wesołowski kiwnął głową. – Czyli dałeś Drzymalskiemu dziesięć tysięcy? I informacje, tak? – Kiwnięcie. – Adresy? Czyje?

– Skarpety. No i tego gościa od karabinów. Drzymalski powiedział, że potrzebuje dobrego karabinu i że cena nie gra roli. Pytał, kto gra w pierwszej lidze, jeśli chodzi o lewą broń. Dałem mu namiary na Gazrurkę.

– Na kogo? – Po głosie Izy łatwo było poznać, że o tym typie nic nie wie.

– Nazywa się Jurzyniec. Jerzy. Orneta, adresu nie pamiętam. Był w notesie, a sejf wyczyścili. Ale to dziura, każdy każdego zna… Znajdziecie. Tyle że nie warto. On nie robi dla Skarpety. Nie ma z tym nic wspólnego. To taki… poczciwina.

– Sprawdzimy go. Skarpetę też.

– Gówno mu zrobicie – powiedział po chwili Wesołowski. Nie zabrzmiało nawet szczególnie gorzko.

– Czternaście – zerknęła na zegarek dziewczyna. – Słuchaj, może jednak… Gdyby przywiązać nić do tych drutów i szarpnąć… Zawsze to jakaś szansa.

Kiernacki łyknął z butelki.

– Idź na dół. Ja się wszystkim zajmę.

– To znaczy… co? – nie ruszyła się. – Co, zabijesz go? Flaszką w łeb i po kłopocie? Tak to sobie wyobrażasz?

– Wyjdź. Tak będzie dla wszystkich lepiej.

– Nie – powoli pokręciła głową. – Nic z tego.

– Niech się pani nie wtrąca, nie pani interes – zaprotestował Wesołowski.

Przenosiła spojrzenie z jednej twarzy na drugą.

– To będzie morderstwo – wycedziła. – Słyszysz? Zamordujesz go.

– Ja już nie żyję. Nie można zamordować trupa.

– Ale do więzienia za to trafić można. – Rozmawiała z jednym, patrzyła na drugiego. – Ja… rozumiem. Oddałabym wszystko, żeby jakoś… Ale nie wolno zabijać ludzi.

Kiernacki ostentacyjnie wlał w siebie kolejną pięćdziesiątkę.

– I kto to mówi – mruknął.

– Wyjdź – machnęła lufą automatu. – Z zegarami różnie bywa.

– Ty głupia dziwko! – Wesołowskiemu skończyła się cierpliwość. Szarpnął się pierwszy raz, demonstrując mimowolnie jakość zamocowań. Kończyny nawet o milimetr nie oddaliły się od fotela. – To nie tobie pourywa nogi i ręce! Zostaw nas! Won z mojego domu! Jeszcze ja tu rządzę! Obiecałeś mi! – posłał rozgorączkowane spojrzenie Kiernackiemu. – Powiedziałem, co chcieliście wiedzieć! Coś mi się należy, do kurwy nędzy!

Kiernacki kiwnął głową. Odstawił butelkę, ruszył w stronę Izy.

– Chciałem być grzeczny, ale nie dajesz mi…

Zatrzymał się w pół kroku. Z niedowierzaniem patrzył na automat, wymierzony w środek jego brzucha.

– Zabijesz go? – z gardła Wesołowskiego wydarł się dziwny ni to śmiech, ni jęk. – Bo nie chce, żebym zdychał jak pies, tylko umarł? Ty durna cipo! Zabierz jej tę pukawkę! Nie odważy się! Sama by poszła siedzieć!

Chyba nie wszystko do niej dotarło. W zmrużonych, granatowych teraz oczach było za dużo determinacji, tępego uporu, który złamać mogą już tylko czyny, nigdy słowa. Glauberyt kiwał się trochę, ale trudno było nazwać to drżeniem.

– Iza – powiedział miękko. – To go będzie bolało. Może bardzo. Może zemdleje, ale równie dobrze… Nie chciałbym tak umierać.

Cofnęła się. I uniosła automat.

– Ja nie żartuję. Nie próbuj… Nie żartuję.

– Ty z tym będziesz żyła.

Powoli, nie oglądając się na Wesołowskiego, wyszedł na korytarz.

– Wielkie dzięki.

Z trudem zrozumiał. Tamten nie podniósł głosu powyżej granicy pomruku. Nie wiadomo, do kogo mówił.

Iza stanęła w progu z butelką w ręku, pociągnęła jak staropolski furman. Prawie się nie skrzywiła.

– Nie stój w drzwiach – powiedział cicho. Posłała mu spojrzenie bez wyrazu, a potem obróciła się, bardzo powoli. Z niedowierzaniem patrzył, jak osuwa się na kolana, odkłada to, co miała w rękach, a same ręce składa przed piersiami, pochylając zarazem głowę.

Pomyślał, że sypialnia jest duża, a ładunki zakładał fachowiec, potrafiący osiągnąć dokładnie taki efekt, o jaki chodziło. Ale nie dlatego pozostał przy ścianie, nie próbując niczego robić.

Uświadomił sobie po prostu, że tak naprawdę nie wie, czego jej życzy i czy nieszczęśliwy wypadek z jakimś odłamkiem, którego nie powinno być, nie okazałby się najlepszym wyjściem.

Zdążył o tym pomyśleć, zanim zadzwonił telefon.

Rozdział 10

Ujście Wisły płonęło złotem i czerwienią, wylewającymi się z wąskiej szczeliny między zachodnim horyzontem a ciężką kopułą chmur. Zero wiatru. Dzień nie był lepszy od poprzednich, ale za to wieczór…

– Powiedz swojej mamie, że marnuje ten reumatyzm. – Monika, najwyraźniej też oczarowana, na oślep wiązała brudną sznurówkę, uśmiechając się do słońca. – Jest lepsza od starych górali. Faktycznie zmienia nam się pogoda. Hura. Już mi to błocko uszami wychodzi. I z praniem się nie wyrabiam.

– Nie widać – Dorota teatralnym gestem strzepnęła parę ziaren piasku z jej ramienia. – Gdybym cię nie znała, Zielińska, byłabym przysięgła, że właśnie skończyłaś się tarzać po krzakach z jakimś samcem.


На Facebook В Твиттере В Instagram В Одноклассниках Мы Вконтакте
Подписывайтесь на наши страницы в социальных сетях.
Будьте в курсе последних книжных новинок, комментируйте, обсуждайте. Мы ждём Вас!
Понравилась книга? Оставьте Ваш комментарий, поделитесь впечатлениями или расскажите друзьям

Все книги автора Artur Baniewicz

Artur Baniewicz - все книги автора в одном месте на сайте онлайн библиотеки LibFox.

Уважаемый посетитель, Вы зашли на сайт как незарегистрированный пользователь.
Мы рекомендуем Вам зарегистрироваться либо войти на сайт под своим именем.

Отзывы о "Artur Baniewicz - Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej"

Отзывы читателей о книге "Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej", комментарии и мнения людей о произведении.

А что Вы думаете о книге? Оставьте Ваш отзыв.